O moich książkach

Iris - jedna z bohaterek

"[...] Jako partnerzy pracowali od ponad dwóch lat. Nauczyli się wzajemnego szacunku i zaufania. Niejeden raz Erik uratował jej życie. Mimo to początki nie należały do łatwych. Kiedy zaczynała pracę w policji, już miała przyczepioną łatkę „córka Twardziela”. Niewiele kobiet pracowało w jej wydziale i na szacunek kolegów musiała sobie ciężko zapracować. Tylko raz wylądowała na dywaniku u naczelnika zwanego przez wszystkich Wujkiem. Po serii złośliwych i wrednych komentarzy, które ignorowała z kamienną twarzą, doszło do bardziej przykrych incydentów. Zmiana szyfru w jej szafce, martwy szczur na masce samochodu, a w końcu piasek w glocku. To przelało czarę goryczy.
Bezbłędnie wytypowała winnego ostatniego wybryku. Bez ostrzeżenia wparowała do łazienki, gdzie delikwent brał akurat prysznic. Zauważył ją w ostatniej chwili. Koledzy stali jak zamurowani, kiedy Iris zdzieliła go prawym sierpowym w twarz. Opadł na kolana, trzymając się za krwawiąca wargę.
– Dobrze ci radzę: nie wstawaj – rzuciła.
Wstał. Kilkanaście sekund później uświadomił sobie, że był to jednak błąd, i ku uciesze kumpli nagusieńki leżał na jasnych kafelkach, obserwując, jak blondyna wychodzi i trzaska drzwiami.
Na pytanie naczelnika, czy w razie kolejnych problemów sobie poradzi, czy też on jako szef powinien przywołać ich do porządku, odpowiedziała, że z przyjemnością sobie poradzi. Wtedy po raz pierwszy jej zaufał. W tym momencie albo utraciłby bardzo dobrze zapowiadającą się policjantkę, albo zyskałby mądrą i zdolną pracownicę. Od zawsze wiedział, że Iris trafi do policji. Wraz z jej ojcem obserwowali, jak z berbecia staje się kobietą, jak ćwiczy i dąży do perfekcji.
Po incydencie pod prysznicami sytuacja się lekko poprawiła, ale konfrontacja nadchodziła wielkimi krokami. Jeszcze żadnemu z nich nie udowodniła swojej wartości.
Irytowało ją to, ale miała świadomość, że trafiła do świata zdominowanego przez wielkich, silnych i zdeterminowanych mężczyzn, których życie zależało od tego, czy w zespole będzie słabe ogniwo, czy nie. Na razie była nim ona.
Przed pierwszą poważną akcją, mającą na celu zlikwidowanie młodzieżowego gangu narkotykowego, doszło do przepychanki w szatni. Wiedziała, że koledzy po fachu chcą ją sprowokować. Nie dała się, błyskawicznie zablokowała jednemu z nich rękę, a w następnej sekundzie powaliła go na ziemię. Dziwili się, skąd w niej tyle siły i umiejętności. Fakt, że była wysoka jak na kobietę, szczupła i zwinna – żaden z nich nie przyznałby się, że obserwowali ją na treningach jak kobra tłustego szczura – nie tłumaczył jej umiejętności.
Podczas akcji dzięki swojej przenikliwości, sprytowi i bardzo celnemu oku uratowała życie dwóm kolegom. Dopiero wtedy przyjęli ją jak swoją i zaakceptowali. W ciągu roku współpracy zyskali pewność, że mogą na nią liczyć, że nie wymięka i nigdy nie płacze."
Opublikowany: Białoksiężnik

Zostaw komentarz