wpis z 12 lut 2017

Moje ścieżki
Dwa kursy Tarota w 2012 były początkiem. Szybko się zorientowałam, że aby czytać karty tak, jak chciałam potrzebowałam „przetrzeć” trzecie oko. Samo odczytywanie znaczeń mnie nie zadowalało. Chciałam się dokopywać głębiej, widzieć więcej, tak aby ci, którzy przyjdą po odpowiedzi dostali to, czego oczekują. Aby wyszli spokojni, usatysfakcjonowani, z odpowiedziami na pytania, z którymi przyszli. Ten cel określiłam szybko. Kiedy zaczęłam poszukiwać odpowiedzi na pytanie: jak czytać głębiej, jak „widzieć” więcej, wtedy się okazało, że to pudełko w pudełku, które znajduje się w kolejnym pudełku i tak bez końca. Musiałam się cofnąć do początku, bo mi się zachciało zacząć od środka. Ja po prostu lubię iść na skróty.
Chciałam więc szybkiej odpowiedzi – co jest moim zadaniem? Kim jestem? Jak mogę osiągnąć to na czym mi zależy? Pytania się mnożyły. Ponieważ mówię i czasem działam z prędkością światła coś takiego jak CZEKANIE jest ponad moje siły, dlatego jestem mistrzem skrótów. Owszem, dowiedziałam się, jakie jest moje zadanie – terapeuta duszy. I mnie zatkało. Jest mi to obce uczucie, gdyż, żeby mnie zatkać trzeba naprawę mieć dar. Ale wtedy – nie zapomnę tego momentu – odebrało mi mowę. W zupełnych ciemnościach stawiałam krok za krokiem. Na pytanie czym powinnam się zająć usłyszałam: praca z energiami. I tak właściwie się to zaczęło. Rzeczy, ludzie i wydarzenia zaczęły pojawiać się w moim życiu. Czytałam znaki. I nie przestawałam zadawać pytań. Najpierw był kurs Reiki I-ego stopnia. Dowiedziałam się, że po inicjacji to, co zbędne w życiu – odpada, jak balast. Pół roku później był II stopień. Dwa spotkania – niezwykle cenne dla mnie z Arapatą, Soul Body Fusion w Krakowie. Nauka masażu Maoryskiego. W międzyczasie praca nad sobą, nad rodem, kodami, programami – Bóg wie czym jeszcze. Jestem buntownikiem z natury, nie pochylę głowy tylko dlatego, że tak trzeba. Po dziś dzień nie zgadzam się zamiatać śmieci jakie zostawili moi przodkowie. Co mi do tego? Tak, bunt na pokładzie trwał.
Względne zawieszenie trwało 3 i pół roku. W tym czasie jakoś tam sobie dreptałam, czytałam książki, rozmawiałam z ludźmi. Ale w sumie tkwiłam w miejscu. Kręciłam się w kółko. Nadal coś mi nie pasowało. Coś było nie tak. Wiedziałam, że cel blisko. Ale....gdzie skręcić? Odpowiedzi znajdywałam też w snach. Były odzwierciedleniem tego, co się aktualnie działo oraz na czym polegał problem. Pokazywały mi własne blokady, nieumiejętność dostrzegania ważnych rzeczy. Wtedy wydarzyła się w moim życiu rzecz na tyle dla mnie traumatyczna, że pchnęła mnie na właściwą ścieżkę. Jeśli to, co do tej pory wydawało mi się trudne, to to przez co musiałam przejść i z czym się zmierzyć wydawało mi się wyzwaniem nie do pokonania.
Stanęłam przed bardzo trudnym wyborem. Cokolwiek bym nie zrobiła i tak byłyby ofiary. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu, analizowałam z chłodną kalkulacją gorącą sytuację. Zawsze wskakiwałam jak raptus, bez liny asekuracyjnej. Tym razem było inaczej. Zmusiłam się do tego, by zadziałać inaczej niż zazwyczaj. Rozmawiać inaczej niż zazwyczaj – pokazać brak emocji, w sytuacji, kiedy one we mnie kipiały i kiedy ja właściwie wszystko robię z emocjami. Tak, to była TA lekcja. Jakiś czas wcześniej modliłam się o wsparcie i oddałam w prowadzenie. Zaufałam. W tej trudnej sytuacji kierowałam się intuicją, wewnętrznym głosem i rozsądkiem. Przetrwałam. Czego mnie to nauczyło? Że taka wewnętrznie słaba, bo oparta na emocjach i uczuciach istota jak ja, może podjąć walkę i wygrać. Że mogę zapanować nad wewnętrznymi destrukcyjnymi impulsami. Że mogę własną wewnętrzną siłą stawić opór. Że jednak potrafię czekać. Że potrafię w sytuacji kryzysowej naszkicować plan przetrwania, wdrożyć go w życie i przetrwać. Wtedy jeszcze sobie z tego nie zdawałam sprawy, że najważniejszą lekcją jaką wyciągnę z tej sytuacji było to, że po prostu MOGĘ.
Zostaw komentarz